“Tutaj wszystko jest nasze… i tu, i tam za górą, i tam… I tam. Widzisz te drzewa, tam na samej górze, tak jak ta jasna plama na samym szczycie*, to tam jest droga, i tam za górą są wioski. Tam jeździmy. I z drugiej strony, po przeciwległej stronie, widzisz? O tam, tam też jeździmy.”
Mrużyłem oczy stojąc na placu w Pueblo Viejo i starałem się patrzyć za ręką Rafała (o. Rafała Dryjańskiego, proboszcza parafii Pariacoto – przyp.red) , który Mariuszowi (o.Mariuszowi Koziołowi, wikariuszowi Prowincji – przyp.red), będącemu pierwszy raz w naszej placówce w Pariacoto, pokazywał teren naszej parafii. Rafał obrócił się dookoła i jeszcze raz powtórzył pokazując na góry ręką: Tu wszystko jest nasze.
I oczywiście nie chodziło o andyjskie posiadłości ziemskie w promieniu dziesiątków kilometrów, ale o teren parafii i naszej franciszkańskiej posługi. Bo przecież tam w oddali (dalej niż to widać na zdjęciach, które umieściłem pod spodem), tam też są wioski, do których franciszkanie dojeżdżają z posługą. Do niektórych raz w roku, a do innych częściej.
Wiesz co? – mówił Rafał do Mariusza. Przeliczyliśmy jeszcze raz dokładnie kaplice. I wiesz co? Jest ich prawie dziewięćdziesiąt.
Dziewięćdziesiąt miejsc posługi … Na czterech zakonników. Hmmm… Jak to ogarnąć?
Staliśmy na placu w Pueblo Viejo w niedzielę, tydzień po Niedzieli Miłosierdzia. Jak ogarnąć te ogromne tereny i te setki ludzi rozrzuconych w małych i większych wioseczkach.
Gdzieś w głębi serca zacząłem się modlić: Ojcze Przedwieczny ofiaruje Ci Ciało i Krew … Duszę i Bóstwo Najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa… Ofiaruje Ci tych braci moich, którzy tu teraz pracują. I tych ludzi: w Pariacoto i tam za górami…
To prawda. Tutaj wszystko jest nasze… a my jesteśmy ich. Jesteśmy dla nich, a oni są dla nas.
o. JM/red.