Uganda Wywiady

Kakooge. Siejąc ziarna nawrócenia

o. Marek Warzecha z dziećmi z Kakooge

Kakooge było pierwszym miejscem w Ugandzie, do którego przybyli franciszkanie z krakowskiej prowincji. Od 2001 roku misjonarze przekazują tam wiernym Dobrą Nowinę i pomagają, by ich życie stało się choć trochę lepsze. O pracy w Kakooge opowiada obecny proboszcz parafii, o. Marek Warzecha.

Jest Ojciec proboszczem w Kakooge, proszę opowiedzieć o tej parafii.

Nasza parafia liczy 14 stacji dojazdowych. Na jej terenie mieszka ok 20 000 osób, z czego 40% to katolicy, ale do kościoła regularnie przychodzi ok 1500 wiernych. W głównym kościele codziennie odprawiamy mszę świętą. W niedzielę cały kościół jest zapełniony ludźmi, niektórzy nawet muszą stać na zewnątrz. W parafii jest bardzo dużo dzieci. Przydałoby się więcej księży, żeby można było odprawić przynajmniej dwie msze święte w niedzielę.

Do stacji dojazdowych – małych kościółków i kaplic przyjeżdżamy średnio raz na miesiąc. W pozostałe niedziele wierni modlą się tam pod przewodnictwem katechisty. Nie jest wtedy sprawowana Eucharystia, ale wierni przeżywają wspólnie liturgię słowa. Do najdalszej kaplicy dojeżdżamy 25 km, a do najbliższej 5 km. Bywa, że na nabożeństwo do niektórych kaplic przyjdzie tylko pęć osób, ale w tych najliczniejszych jest nawet ponad stu wiernych. Do głównego kościoła w samym Kakooge przychodzi ok. 800 parafian. Poza tym w środy jeździmy do kaplic na spotkania tzw. Small Christian Communities. Podczas takich spotkań odmawiamy różaniec, rozważamy czytania i Ewangelię na najbliższą niedzielę. Odwiedzamy ludzi w domach, przychodzą sąsiedzi. Często na takie spotkanie parafianie przygotowują jedzenie, ale nie jest to konieczne. Ludzie w Kakooge cieszą się, gdy przyjedzie do nich ksiądz. Często jestem zaskoczony, gdy ofiarują na przykład kurę, albo kiść bananów, która jest dla nich bardzo droga. Mogliby ją sprzedać i mieć dużo pieniędzy, a oni dzielą się tym, co mają. To świadczy też o tym, że mają szacunek dla księdza.

Jak często odbywają się te spotkania?

Raz w tygodniu, czy raz w miesiącu… Zależy, jak parafianie sobie ustalą. W założeniu parafianie mają też spotykać się na takich spotkaniach modlitewnych sami, bez księdza. Jednak nie wszyscy to praktykują. Kiedy przyjadę do takiej grupy, od razu widać, którzy z nich się spotykają, bo oni już wiedzą, jak modlić się różańcem czy Koronką do Bożego Miłosierdzia.

Czym zajmują się parafianie w Kakooge?

Zaledwie ok. 10 % parafian ma pracę zarobkową, pracują u kogoś. Jednak większość z nich zajmuje się rolnictwem. Mają ogródki przy domu i tam prowadzą różne uprawy: manioku, kukurydzy, fasoli, orzeszków ziemnych, jamu i słodkich ziemniaków. Uprawiają też kawę na sprzedaż, i banany, które gotują. Część ludzi wycina drzewa i robi z nich węgiel drzewny. Inni zajmują się wytwarzaniem cegły wykorzystując materiał zgromadzony przez termity do budowy kopców.

Parafia Kakooge znajduje się w buszu?

Kakooge to jest miasto! W odróżnieniu od Matuggi, która jest wsią, ale składka na mszy w Matudze jest dwadzieścia razy większa niż w Kakooge. Bo Matugga to wieś blisko Kampali, a Kakooge jest miastem, bo ma burmistrza i prawa miejskie, chociaż wygląda jak wieś… Położone jest przy drodze głównej z Sudanu Południowego do Kampali, do stolicy Ugandy. Miasto ma jednak charakter wiejski, tam nie ma żadnego przemysłu. Jest tylko duży młyn, w którym pracuje kilka osób. Mielą tam kukurydzę i maniok.

Praca w Kakooge różni się od pracy w Polsce, czy w Ameryce, gdzie też byłem,… W Ugandzie trzeba dużo pracować fizycznie – kopać, uprawiać ziemię, transportować, przewozić różne rzeczy. Czasami jest bardzo gorąco, trzeba jeździć po wyboistych drogach… Zdarza się, że motor się zepsuje i trzeba go prowadzić w deszczu czy w wodzie. Ci ludzie jeśli pracują, to głównie fizycznie i trzeba umieć z nimi żyć. Jeśli misjonarz ograniczy się tylko do gadania, to ludzie może go i posłuchają, ale później i tak zrobią swoje. Jeśli widzą księdza tylko w zamkniętym samochodzie, a nikt z nich nie ma samochodu, to wtedy misjonarz sam stawia pomiędzy nimi a sobą mur. Izoluje się. A ja nie lubię być taki zamknięty. Na przykład, nasze biuro parafialne jest czynne we wtorek, ale parafianie nigdy we wtorek nie przychodzą…. Bywa tak, że przyjdą w każdy inny dzień, tylko nie we wtorek. To jest bardzo denerwujące, bo zdarza się człowiek coś robi, coś zaplanuje, a tu stale przychodzą ludzie… Jednocześnie wiem, że takie ustalanie godzin jest zupełnie przeciwne ich mentalności. Dlatego, myślę, że zawsze trzeba przyjąć każdego, kto przyjdzie, szczególnie jeśli przychodzi z daleka.

Co jest najtrudniejsze w pracy w takich warunkach?

Dla mnie najtrudniejsze jest to, że ludzie nie chcą chodzić do kościoła, nie żyją sakramentami. Dla wielu z nich ważniejsze są tradycje i zwyczaje niż wiara. Wielu mówi „wierzę, byłem w kościele”, a w rzeczywistości tak nie jest, kłamią. Czasem towarzyszy mi poczucie, że wkłada się tam tyle pracy, a to wszystko na marne… Radość przynosi fakt, że sporo wybudowaliśmy, odnowiliśmy wszystkie kaplice, zbudowaliśmy szpital, szkołę średnią dla dziewczyn, teraz kończymy szkołę zawodową dla chłopców… Nawet protestanci czasem nam mówią, że rozwijamy to miasto, że widać jakieś efekty naszej pracy… To znaczy, że ludzie mają o nas pozytywne zdanie. Tylko, że ja nie widzę jakiegoś wzrostu wiary, a przecież głównie po to tam przyszliśmy. Nie widzę, żeby ta wiara rosła w Kakooge…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
navigate_before
navigate_next
Szkoła zawodowa, o której ojciec wspominał zostanie otwarta w 2015 roku?

Szkoła ma być otwarta w lutym 2015 roku. Teraz o. Bogusław zajmuje się kupowaniem sprzętu. Trzeba zaopatrzyć szkołę w różne narzędzia dla stolarzy, bo będzie to szkoła zawodowa o profilu stolarskim, rolniczym i budowlanym. Dodatkowo będzie przy niej internat, który trzeba też wyposażyć. Tym zadaniem zajmuje się głównie o. Bogusław. Samą szkołę będą prowadzili Bracia Szkolni z Ugandy, ale pozostanie ona naszą własnością. Na początku na pewno będziemy musieli jakiś czas dopłacać na rozwój tego projektu. To dość skomplikowana sprawa, ale już niedługo szkoła będzie otwarta.

Mówił Ojciec, że te projekty socjalne realizuje się w miarę dobrze, a gorzej jest z przekazem wiary… Czy te działania nie idą w parze? Bo przecież w tych wybudowanych szkołach można katechizować, ewangelizować…

Każda szkoła ma taki przedmiot jak „edukacja religijna”. Oprócz tego jeżdżę do szkół i mam tam katechezę z całą szkołą. A tych szkół katolickich jest prawie dziesięć i w każdej raz w miesiącu mam katechezę…

Ze wszystkimi naraz? Z całą szkołą?

Tak. Ze wszystkimi. Ale tam w szkole jest spokój… Jest cicho jak makiem zasiał.

Nie trzeba uciszać dzieci, upominać?

Nie. W szkole się uczy. Ja w szkole polskiej nie miałem takiego doświadczenia, by uczyć, ale czasem byłem na zastępstwach. Czasami na lekcji w Polsce nauczyciel musi cały czas skupiać się na uciszaniu, a tam w szkole po prostu się uczy. Nie ma tam potrzeby uciszania.

Co Ojcu osobiście dał czas spędzony na misjach?

W Ugandzie jestem od 2005 roku. W Polsce byłem krótko jako zakonnik. Tu jest całe moje życie kapłańskie. Wyjechałem na misje, będąc w seminarium. Jak na razie przez cały czas pracuję w jednym miejscu, w Kakooge. Głoszę Słowo Boże do tych samych ludzi. Lubię dzieci, młodzież. Ludzie tam są bardzo entuzjastyczni, lubię z nimi pracować. Młodzi ludzie są tam ciekawi, mają różne pytania, widać, że chcą się czegoś dowiedzieć. Tam nikt nie chodzi na religię, bo musi, jak to czasem bywa w Polsce. Nie ma udawania.

Czyli jak ktoś już wierzy, to pokazuje to całym swoim życiem?

Niestety, nie do końca tak jest. W Ugandzie są duże problemy z moralnością. Na przykład w tym roku mamy tylko jeden ślub, a około 150 chrztów… Jest to trochę wina kultury, bo za żonę trzeba zapłacić, a oni nie chcą płacić. Ślub jest bardzo drogi. Młodzi muszą też przy tej okazji przygotować wielkie wesele, zaprosić rodzinę, a często po prostu ich na to nie stać i tak odwlekają ślub, niekiedy nawet do późnej starości. W 15- letniej historii naszej parafii jeszcze nie było takiego ślubu, żeby para nie miała dzieci. Ze sobą czy z innymi partnerami. Również poligamia jest kulturowo dozwolona, a nawet akceptowana prawnie, bo zezwala na nią państwo.

Jak misjonarz, który przychodzi głosić Ewangelię – stawiającą przecież konkretne wymagania moralne – radzi sobie w takich sytuacjach?

Na więcej niż jedną żonę, mogą sobie pozwolić tylko bogaci. Ci, którzy mają dwie żony to zdecydowana mniejszość. Znam prominentnego katolika, który ma ślub kościelny, ale ma też drugą, inną żonę. To jest tak, że dwie żony jednego mężczyzny nie mieszkają razem, więc żeby mieć drugą żonę, trzeba jej zbudować dom. Musi mieć osobne mieszkanie, a na to naprawdę niewiele osób stać.

Co do głoszenia Ewangelii, to głosi się ją, tak jak i tutaj, w Polsce. Myślę, że w Ugandzie dużym problemem jest rozwiązłość seksualna. Nawet jak mężczyzna ma jedną kobietę, to zdarza się, że po jakimś czasie przynosi niespodziewanie jakieś swoje dziecko, mówiąc po prostu, że to jego.

Czy zdarza się, że pod wpływem nawrócenia ludzie zrywają z dotychczasowym stylem życia, nie zważając na tradycje i uwarunkowania kulturowe?

Przykładem są męczennicy ugandyjscy, którzy zginęli w XIX wieku. Jeden z nich miał wcześniej więcej żon, ale kiedy przyjął chrzest i wiarę chrześcijańską, tylko jedną zostawił, a pozostałe oddalił. Jak widać na tym przykładzie, święci zdołali się nawrócić. Dzisiaj pewnie niektórzy ludzie też… Przeważnie jednak dzieje się tak, gdy są starsi. Wtedy mówią, że to już jest tylko ta osoba i czasem biorą ślub.

Wspominał Ojciec o pracy z dziećmi. Czy chętnie angażują się w życie parafii?

Społeczeństwo w Ugandzie to jedno z najmłodszych społeczeństw świata, dlatego w naszej parafii jest bardzo dużo dzieci i młodzieży. Chętnie angażują się w życie parafii. Mamy więc grupę młodzieżową, jest Odnowa w Duchu Świętym… Dzieci, którym pomagamy w ramach adopcji franciszkańskiej przychodzą do nas w soboty. Przy parafii spotyka się również chór. Jednak ze spotkaniami tych grup czasem może być problem, ponieważ szkoły są czynne od 8:00 do 17:00. W ciągu tygodnia takie spotkania są niemożliwe, przynajmniej dla młodzieży szkolnej. Oni mają daleko do domu, a w nocy raczej boją się chodzić, dlatego z dziećmi spotykamy się w soboty, a młodzież ma swoją formację w niedzielę.

Z tego co Ojciec mówi, pracuje i nie widzi efektów tej pracy, ale z drugiej strony zapewnia, że chce właśnie tam pracować. Tak po ludzku patrząc, nie ma w tym logiki…

Jest ciężko, ale… mam nadzieję, że będzie lepiej. Jestem tu już siódmy rok kapłanem, może nie zauważam tego, że sytuacja się trochę polepsza… Taki wymiernym znakiem jest na przykład składka niedzielna. Pięć lat temu niedzielna składka wynosiła ok. 10 dolarów, a teraz bywa nawet 50 dolarów. To był rekord. Może tego nie zauważam, ale taka matematyka pokazuje, że ludzie bardziej dbają o kościół. Może też przychodzi więcej osób… Nie wiem. Może jest jakiś postęp. Trudno powiedzieć. Ale dopóki tam jestem, to będę się starać, żeby jak najlepiej głosić Ewangelię, ponieważ najważniejszą rzeczą dla człowieka jest dzielić się swoją wiarą z innymi. Może w Kakooge są jakieś ziarna nawrócenia, ale sytuacja jest bardzo trudna…

Czy to jest związane z lokalizacją Kakooge? Z historią tego miejsca?

Zanim przyszliśmy do Kakooge, nie było tam mszy świętej w niedzielę. Kościół był bardzo daleko od Nakasongoli, gdzie wówczas była parafia. W te okolice ewangelizacja dotarła dość późno. Poza tym w latach 80-tych miała tam miejsce straszna wojna. Wielu ludzi pouciekało, wielu zostało zabitych. Być może podczas tej wojny ludzie stracili wiarę… Nie było tam księdza, ludzie nie wiedzieli, czym w ogóle jest msza. Nadal zdarza się, że gdy odprawiam pogrzeb w jakimś bardziej odludnym miejscu, ludzie nie znają nawet „Ojcze nasz”. Ta diecezja, gdzie pracuję, jest taka szczególna, nasz dekanat jest dosyć „pogański”. Może jest tam 30% katolików. Gdy przyjeżdżają do nas ludzie z diecezji Masaka, dziwią się, że tu parafianie tak żyją, że nie zawierają małżeństw, nie chodzą do kościoła… Po prostu się dziwią.

Jakie są najbliższe plany w parafii Kakooge?

Najważniejsze jest otwarcie szkoły zawodowej, o której wspominałem. Być może uda się zorganizować kolejny przyjazd lekarzy do naszego szpitala. W ubiegłym roku naprawiliśmy dwie pompy w studniach w dwóch wioskach naszej misji. Znalazł się sponsor z Polski, który przyjechał i ufundował wymianę wszystkich rur w dwóch pompach. Chcielibyśmy wymienić wszystkie rury w pompach na terenie całej misji. Jest ich około 60. Mamy nadzieję, że w nadchodzącym roku uda się zrealizować ten projekt. To byłoby duże wyzwanie.

W styczniu, zaraz po moim przyjeździe z wakacji odbyły się rekolekcje dla młodzieży z Kakooge, Munyonyo i Matuggi. To duże wydarzenie, ponieważ trzeba było wtedy wyżywić i przenocować przez pięć dni sto dwie osoby. Później, w ciągu roku czeka nas normalna praca duszpasterska i obowiązki parafialne. W Ugandzie koordynuję również adopcję na odległość, więc muszę opłacać dzieciom szkołę, załatwiać w związku z tym wszystkie formalności. Pomagamy dzieciom, sponsorując im naukę. W Kakooge adopcją obejmujemy 215 dzieci, w Matudze 32, a w Munyoyno 35 dzieci. To bardzo duży projekt. Sponsorzy, którzy go finansują pochodzą głównie z Niemiec, z USA, z Polski oraz z Czech. Te dzieci uczą się w czterdziestu różnych szkołach, a ja muszę do tych szkół dotrzeć, opłacić im naukę, spotykać się z nimi, zrobić zdjęcia, ponieważ planujemy wysłać je rodzicom adopcyjnym na Wielkanoc. Jest w związku z tym naprawdę dużo pracy.

Jak my, tutaj w Polsce, możemy pomóc misji w Kakooge?

Modlić się za tą misję. O wiarę dla tych ludzi.

Czego można uczyć się od Ugandyjczyków?

Myślę, że przyjmowania z pokorą biedy i niepowodzeń, ponieważ ich życie to głównie pasmo nieszczęść. Nie mają na nic pieniędzy, nie mają podstawowych dóbr, które my mamy, a oni chcieliby mieć, chociażby wodę i prąd w domu. Chcieliby mieć telewizję, chcieliby mieć jedzenie, albo lepsze jedzenie, a nie codziennie jeść to samo… Ich życie jest trudne, ale oni jakoś to przyjmują. Bez złorzeczenia i narzekania. Są bardziej cierpliwi. Tego możemy się od nich uczyć.

Rozmawiała Agnieszka Kozłowska