Inne Wywiady

Dom, który żyje misjami

Trzydzieści osób: dwunastu kapłanów diecezjalnych, jeden kapłan zakonny, dwanaście sióstr zakonnych z różnych zgromadzeń, cztery osoby świeckie i ja – jak na razie jedyny brat zakonny, który w warszawskim Centrum Formacji Misyjnej przygotowuje się do wyjazdu na misje.” – o swoich pierwszych wrażeniach z czasu spędzonego w warszawskim centrum przy ulicy Byszewskiej, opowiada br. Piotr Hryma.

Przebywa brat na formacji przygotowującej do wyjazdu na misje. Proszę powiedzieć coś więcej o tym miejscu.

W Warszawie, w domu Centrum Formacji Misyjnej jestem od 1 września 2014. Obecnie do pracy na misjach przygotowuje się tam 30 osób. Kraje, do których później wyjedziemy to przede wszystkim państwa położone w Ameryce Południowej i w Afryce. Języki, których się tam uczymy to francuski, angielski i hiszpański.

Jak długo trwa taka formacja?

Formacja trwa dziewięć miesięcy.

I po takim czasie można już jechać na misje?

Tak. Można. Czasami jednak jest tak, że jeśli ktoś nie czuje się pewnie i chce jeszcze podszkolić język, Centrum pomaga organizować praktyki językowe w różnych krajach europejskich.

To jedyne Centrum Formacji Misyjnej w Polsce?

Tak. Wszyscy chętni do podjęcia formacji misyjnej: księżą diecezjalni, osoby zakonne i świeccy, zjeżdżają się tu z całej Polski.

Są również z innych krajów?

Nie. Można powiedzieć, że dopiero będą. Od stycznia przyjeżdżają do nas konwersatorki językowe. Do języka hiszpańskiego przyjeżdża w tym roku pani z Peru, z Limy, a tradycyjnie z kraju anglojęzycznego przyjeżdża pani z Wielkiej Brytanii. Z Francji w sumie co roku jest ktoś inny.

Gdy przyjadą nauczyciele, stworzą się nowe grupy językowe. W refektarzu, gdzie jemy posiłki będą wówczas wydzielone specjalnie stoły, przy których siedzą osoby uczące się danego języka. Nie wolno będzie wtedy rozmawiać między sobą po polsku. Na przykład tam, gdzie jest stół hiszpański, mówimy tylko po hiszpańsku. Z tymi konwersatorkami wychodzi się też na spacery, zwiedza się miasto. Wszystko po to, żeby ćwiczyć język, nie mówić w ogóle po polsku. Już się nie mogę doczekać tego czasu.

Jak wygląda przeciętny dzień spędzony w Centrum?

Wstajemy wcześnie rano, bo już o 7:00 zaczynają się modlitwy – jutrznia, rozmyślanie, msza święta. Później idziemy na śniadanie i od 9:00 zaczynają się wykłady, które trwają do 12:30. Następnie mamy obiad. Raz w tygodniu, po południu każdy uczeń ma do dyspozycji pół godziny konwersacji indywidualnej z nauczycielem.

Tak wyglądają zajęcia każdego dnia, oprócz środy, ponieważ wtedy mamy wykłady z misjologii. Przyjeżdżają do nas wykładowcy z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i prowadzą dla nas zajęcia z różnych dziedzin, poczynając od historii, a kończąc na gospodarce danego kontynentu. Dowiadujemy się wtedy o zwyczajach i kulturze, omawiamy również dokumenty Kościoła Katolickiego, nawiązujące do misji, poznajemy duchowość misyjną. Na zajęciach z misjologii jesteśmy dzieleni na dwie grupy: Ameryka Południowa i Afryka, tak aby każdy mógł dowiedzieć się jak najwięcej o kraju, w którym będzie w przyszłości pracować.

Czyli w pozostałe dni wszystkie wykłady to nauka języka?

Tak. Tu uczymy się przede wszystkim języka. Ponadto trzy razy w ciągu tego czasu formacji jest dwudniowy blok wykładów z medycyny tropikalnej. Wtedy przyjeżdżają do nas lekarze, bodajże z Poznania i mamy przez cały dzień wykłady.

Jak wygląda czas spędzany po południu?

Po obiedzie i konwersacjach mamy swoje indywidualne studium. Jest też czas na modlitwę: o 15:00 odmawiamy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Przed 18:00 są nieszpory, a po nich kolacja. Dwa razy w tygodniu mamy adorację Najświętszego Sakramentu. Jest więc wiele czasu na naukę, na nadrobienie braków, powtórzenie i przyswojenie materiału.

Jakie starania i jaką drogę należy przebyć, by dostać się do Centrum? Wspominał Brat, że są tam również osoby świeckie.

Z tego co wiem, osoby świeckie przed przyjazdem do tego centrum musiały już mieć – oprócz pozwolenia lokalnego biskupa – pewne doświadczenie misyjnie. Nie można przyjść sobie ot tak, z ulicy. Przyjęcie na formację w centrum musi poprzedzać jakaś działalność misyjna, chociażby praca w misyjnych kołach parafialnych. Osoby świeckie, które są razem ze mną na roku, pracowały w kołach misyjnych przy szkole czy przy parafii. To były ich początki pracy misyjnej.

Co roku do centrum przychodzi nowa grupa?

Tak, kurs zaczyna się we wrześniu, a kończy się w maju. W kwietniu jest w Gnieźnie wręczenie krzyży misyjnych, ale cały kurs trwa do maja i kończy się egzaminami ze znajomości języka obcego, jak i z misjologii.

Wszyscy, którzy przebywają na formacji, mieszkają w tym domu, czy ktoś dojeżdża na zajęcia?

Wszyscy mieszkają w domu. Nie ma takiej możliwości, by dojeżdżać z zewnątrz. Dawniej tak było, ale biskup odpowiedzialny w Episkopacie Polski za misje, zdecydował jednak, żeby wszyscy byli na miejscu.

Dlaczego?

Tak jest dużo wygodniej, ale przede wszystkim chodzi też o tę wspólnotę misyjną, którą tworzy się, będąc tam razem.

Skoro mowa o wspólnocie, jak się bratu żyje w tych nowych warunkach?

Muszę przyznać, że na początku było trochę ciężko… bo to trochę inna wspólnota, niż ta w zakonie. Jak na razie jestem tam jedynym bratem zakonnym. Tam jest całkiem inny klimat życia wspólnotowego. Nie ma takiego ścisłego życia zakonnego, ale też nie można tego wymagać od księży diecezjalnych czy od osób świeckich.

Mamy też w centrum takie miejsce, gdzie się spotykamy, pijemy kawę, rozmawiamy, ale to wszystko wygląda trochę inaczej… Wiem, że nie mogę jednak tego wymagać, czy oczekiwać, bo to miejsce nie jest stworzone w tym celu. Muszę jednak przyznać, że tegoroczna ekipa jest naprawdę dobra zarówno do tańca, jak i do różańca. Jeden drugiemu chętnie pomaga. Jest tak i bratersko, i siostrzanie. Mimo że jesteśmy z różnych zgromadzeń zakonnych, z różnych stron Polski, tworzą się wartościowe relacje. Również to, że jesteśmy z różnych zakątków kraju pozwala widzieć, jak przeróżne są zwyczaje, również te liturgiczne. Na początku było to dla nas wszystkich niemałym zaskoczeniem, bo każdy wnosił coś innego… Chociażby inny sposób odmawiania brewiarza… Jakoś już to wszystko się ujednoliciło, ale było to ciekawe doświadczenie.

Jakie są brata spostrzeżenia po tych dwóch miesiącach? Czy taka formacja jest potrzebna?

Tak, myślę, że jest bardzo potrzebna. Nie tylko dlatego, że poznaje się ludzi, którzy również jadą na misje. To także jest ważne, bo być może będziemy się spotykać na tych terenach, gdzie będziemy pracować. Ale bardzo istotny jest dla mnie sposób funkcjonowania Centrum, ten klimat, który tam panuje… Gdy się wchodzi do tego domu, od razu czuć „misyjność” w powietrzu. Tam żyje się misjami praktycznie przez cały dzień. Często spotykamy misjonarzy, którzy zatrzymują się tam w drodze na lotnisko, lub gdy wracają do kraju. To też pewna baza noclegowa dla nich. Opowiadają swoje przeżycia i doświadczenia, dzielą się nimi. Można powiedzieć, że cały czas wyczuwalny jest tam „duch misyjny”.

Czyli oprócz poznania tych teologicznych, misjologicznych spraw, człowiek ma tam szansę zapalić się do misyjnej pracy?

Tak. Szczególnie, gdy słyszy historie, które czasami mrożą krew w żyłach, a czasami są wielkim podniesieniem na duchu. W tym domu po prostu stale żyje się misjami. Uczymy się o nich, rozmawiamy, słuchamy czyichś wspomnień. Ciągle rozmawiamy o misjach, czasem nawet podczas zajęć językowych lub na posiłkach, przy stole.

Do jakiego kraju wybiera się Brat na misje?

Ja przygotowuje się do wyjazdu do Peru.

Czy teraz na formacji są też inni, którzy jadą do tego kraju?

Do wyjazdu do Peru przygotowuje się jeszcze ksiądz diecezjalny, z diecezji przemyskiej, który wybiera się do Iquitos. Miejsca w Ameryce Południowej, do których jadą przyszli misjonarze to Boliwia – Cochabamba, Oruro, Bulo-Bulo. Siostry Matki Bożej Miłosierdzia będą otwierały misje na Kubie. Jeden ksiądz jedzie na Kubę. Ktoś do Jamajki, ktoś inny do Belize, czy do Paragwaju. Naprawdę przeróżne kraje.

Jeśli chodzi o Afrykę, najwięcej osób jedzie do Republiki Centralnej Afryki. Jadą tam też między innymi dwie osoby świeckie. Inne kraje to Zambia, Tanzania, Kamerun, , Botswana, Sierra Leone, czy Dżibuti.

W jaki sposób można dobrze wykorzystać czas spędzony w Centrum?

Przede wszystkim uczyć się języka i nie bać się mówić po hiszpańsku. Chyba to w tych zajęciach jest najważniejsze.

W Centrum bardzo ważne jest również życie duchowe. Mamy dużo czasu na przemyślenie wielu spraw. Sporo jest rekolekcji, konferencji.

Czyli jest tam również możliwość rozeznawania swojego misyjnego powołania?

Tak. Są także spotkania z ojcem duchownym. Jest więc czas na wzrost duchowy. Nie jesteśmy „pod batem”, każdy wie po co i dlaczego tutaj jest, więc też wiele od nas zależy, od naszej samodyscypliny. Jeżeli stwierdzimy, że nie będziemy sobie chodzić na pewne punkty programu, bo mamy coś innego do roboty, można wiele stracić. Dużo więc zależy od człowieka, od tego, jak taką szansę wykorzysta. Czy będzie się modlił, czy będzie się uczył, czy może wybierze inne możliwości spędzania czasu.

Życzymy zatem dobrego wykorzystania tego czasu przygotowania do wyjazdu na misje.
Pamiętajmy w modlitwie o wszystkich powołanych do wielkiego, misyjnego dzieła Kościoła.

Rozmawiała Agnieszka Kozłowska