Uganda

Rowerem po Ugandzie

Misjonarz z Kakooge, o. Marek Warzecha w tym roku zdecydował się na rowerową podróż po Ugandzie. W krótkiej, ale treściwej relacji dzieli się z nami swoimi przeżyciami z dwunastu dni, w ciągu których przejechał 1037 km.

13 kwietnia, poniedziałek – 83km (53 km drogami terenowymi)

Wyruszyłem około 11:00 godziny z Matuggi. Przed Mityaną co chwile podjazd i zjazd, było to bardzo meczące.  Po drodze zaczęły się ciekawe rozmowy z tubylcami.

-„Ile jeszcze do Mityany?”
-„2 kilometry”

Po godzinie jazdy : „Ile jeszcze do Mityany?”
-„5 kilometrów”

Po pięciu kilometrach -„Jak daleko do Mityany?”
– „4 kilometry”

Takie to tutejsi ludzie mają pojęcie o czasie, przestrzeni, no i często nie znają nazw sąsiednich wiosek.

Po dotarciu do celu nocowałem w ośrodku sióstr karmelitanek z Austrii. Chciałem sie spotkać z naszymi katechistami będącymi w Mityanie na kursie, ale już wyjechali na wakacje.

14 kwietnia, wtorek 129 km

Po mszy świętej dla dwóch sióstr jechałem cały czas drogą asfaltową do Wekomire. W duzym mieście Mubende, gdy jadłem obiad zbiegło sie mnóstwo ludzi. Kiedy jadłem to stali nade mną i patrzyli jak jem, co przyspieszyło moje już i tak szybkie tempo jedzenia. Dotarłem do parafii, która ma ponad 80 stacji dojazdowych, ale nie mają w parafii bieżącej wody.

15 kwietnia, środa 130 km (24 km drogami terenowymi) 

Po dotarciu do Fort Portal, skręcam na drogę terenową prowadzącą do jezior kraterowych. Droga jest w przebudowie , wiec ciężko się jedzie. Przy pierwszym jeziorku pytam o Jasia z Olkusza. Znają go i podają gdzie mieszka. Docieram wieczorem do jeziora Lyantondini. Jasia nie ma, ale jest jego zastępca. Po krótkiej kąpieli w malowniczym jeziorku, zasypiam w pokoju gościnnym, zlokalizowanym na zboczu krateru.

16 kwietnia, czwartek 114km (20km drogami terenowymi) 

Szybko docieram do drogi asfaltowej, przejeżdżam koło dużej cementowni w miejscowości Hima. Jedzie się szybko, bo droga łagodnie prowadzi w dół. W Kasese jadę do parafii, odprawiam Mszę i jem obiad. Po południu jadę dalej, a po prawej stronie widać trochę niższych partii gór Rwenzori. Najwyższe, ponad pięciotysięczne partie tych gór są cały czas za chmurami. Przejeżdżam przez równik i wjeżdżam na teren parku narodowego „Queen Elizabeth”, w którym roi sie od lwów, bawołów, słoni i innych dzikich zwierząt. Droga jest bardzo dobra przez 19 km, aż do kanału Kazinga. Z daleka widzę bawoły, a z bliska antylopy i guźce. Po drugiej stronie kanału droga jest w fatalnym stanie i jadę slalomem. Później stromy podjazd do parafii Rugazi.

17 kwietnia, piątek 107km (50 km drogami terenowymi) 

Pierwszy deszcz w czasie tej wycieczki zatrzymuje mnie na godzinę. Docieram wieczorem do jakiejś szkoły katolickiej. Przy niej znajdują się tylko dwa domy. Nie mieszka tu wiele osób. Pytam, czy można tu rozbić namiot, robi się ciemno, gromadzi się około 10 osób, ale po pół godzinie się nudzą i idą do domów. Nagle zjawia się dwóch strażników, którzy mówią: nie chcemy tu księdza, proszę sobie iść gdzie indziej. Mógłbym ich nie posłuchać,  ale pewno przez pół nocy świeciliby latarkami i coś gadali. Zwijam namiot i przenoszę się na werandę jakiegoś kościoła. W nocy komary tną niemiłosiernie. Nie mam już licznika. Urwał się i muszę go przylutować, więc nie wiem dokładnie, ile kilometrów przejechałem .

18 kwietnia, sobota 60 km (50 km terenem)

Rano zajeżdżam do parafii Nyarushanje i tam odprawiam mszę. Dają mi też śniadanie. Deszcz zatrzymuje mnie do godziny 11:00. Jadę do Kisiizi, gdzie jest ładny wodospad. Potem przez góry, drogą, której nie znał nawet miejscowy proboszcz dojeżdżam do Humurwa. Pada drobny deszcz. Po drodze bardzo mało wiosek, ale jak mnie już zauważą to krzyczą „ daj mi pieniądze”. Jest to jedyne angielskie zdanie, które znają. W tych okolicach biali ludzie raczej nie podróżują. Często muszę rower pchać. Błoto oblepia koła i między kołami a błotnikiem musze to wszystko wydłubywać patykiem. Spotykam ciekawego młodzieńca na rowerze, z którym wywiązała się śmieszna wymiana zdań.

Pyta: – „jesteś katolikiem?”
-„Tak”
– „Ja też,a co robisz?”
– „Jestem księdzem”
– „To ja też jestem księdzem”- odpowiedział 20 letni chłopak.

Po dotarciu do Humurwa droga jest asfaltowa. Tu podjazdy są bardzo długie, ale też fajne zjazdy. Przyjmują mnie bardzo gościnnie w parafii Rubanda. Tu też nie mają bieżącej wody.

19 kwietnia, niedziela, 84km (30km terenem)

Na niedzielnej Mszy jest bardzo dużo ludzi, super śpiewają. Po śniadaniu, fajnym asfaltem w dół dojeżdżam do jeziora Bunyonyi. Przejeżdżam malowniczą drogą, która to wspina się, to opada. Pada deszcz i znowu muszę pchać rower, bo koła blokują sie przez błoto. Przez dwie godziny, nie ma ani jednego samochodu. W małych wioskach pełno pijaków. Po dotarciu do Kabale zostały mi jeszcze 43 km dobrym asfaltem do Rushoki, gdzie gości mnie polska misjonarka, siostra Angelika.

navigate_before
navigate_next
20 kwietnia, poniedziałek, 0km 

W tym dniu suszyłem ubrania, bo je wcześniej wyprałem, oglądałem misje w Rushoce. Reguluję przerzutki w rowerze. Przyjechał polski franciszkanin Teofil (OFM) i zabrał mnie do Mbarary. Tam spędziłem noc w nowicjacie franciszkanów.

21 kwietnia, wtorek 150 km (12 terenem)

Po specjalnym śniadaniu w nowicjacie, gdzie wszyscy jedli chleb z margaryną, a ja jako gość dostałem do tego jednego pomidora wyjechałem na najdłuższy etap. Jechało się bardzo dobrze, niewiele wzniesień, dobrą drogą z Mbarary do Masaki, a później drogą gruntową do Sunga.

22 kwietnia, środa 55km (55 terenem)

Gdy wyruszyłem to nie padało przez 5 minut, później zaczęło padać. Droga płaska, pełna kałuż i wybojów. 25km jadę ponad dwie godziny i dojeżdżam do Bukakaty, gdzie jest darmowy prom na wyspę Bugala, największą wyspę z archipelagu Ssese. Prom płynie 15 minut i jest darmowy. Wyspa jest pełna palm, z których produkują olej. Czasami są ostre podjazdy. Późnym popołudniem dojeżdżam do Kalangali, gdzie jest piękna plaża. Tam myję rower i piorę ubrania. Wszystko mam strasznie ubłocone. Trochę pływam w jeziorze Wiktoria. Rozbijam namiot.  Rozbicie namiotu kosztuje 2$. W nocy burza, ale namiot nie przecieka.

23 kwietnia, czwartek, 55km

Płatnym promem docieram do Entebbe. Płyniemy 4 godziny- koszt 4$ za człowieka i rower. Z Entebbe przez centrum Kampali docieram do Matuggi. Ruch jest bardzo duży. Korki bardzo długie i wtedy jedzie się najlepiej, gdy wyprzedzam samochody, które  wyprzedziły mnie godzinę wcześniej.

24 kwietnia, piątek, 70 km

Po Mszy świętej w kaplicy franciszkanów dojazd do domu, gdzie docieram na obiad.

PODSUMOWANIE

Wyjazd udany. Rower spisał sie na medal, tylko miałem problem z rozregulowanymi przerzutkami. Nie złapałem żadnej gumy. Piękne widoki po drodze, kondycja dopisała. Trasa około 1037km.

O. Marek Warzecha/red.