Aktualności Paragwaj

Powołanie… cóż powiedzieć?

powołanie - cóż powiedzieć

„Nie jestem typowym misjonarzem” – stwierdza już w pierwszym zdaniu o. Tadeusz Pobiedziński, który od roku pracuje w Paragwaju.  „Chciałem nim zostać, gdy byłem młody. Będąc klerykiem zacząłem nawet z myślą o misjach uczyć się hiszpańskiego. Jednak nie byłem chyba wystarczająco zdeterminowany, bo gdy moi koledzy prosili przełożonych o możliwość wyjazdu na misje, ja tego nie zrobiłem…” – wspomina misjonarz.

Pociągnięty przez Braci

Kilka lat później miało miejsce wydarzenie, które w nas wszystkich (mam na myśli franciszkanów prowincji krakowskiej) pozostawiło piętno. Nasi współbracia, koledzy i przyjaciele, misjonarze: Zbyszek i Michał zostali zamordowani w Pariacoto… Po ich męczeństwie pracowałem nadal w duszpasterstwie w parafiach w Polsce, ale czułem się zobowiązany, żeby choć trochę podtrzymywać pamięć o naszych Braciach. Gdy inni pracowali przy ich procesie beatyfikacyjnym, ja przez lata dbałem o ich pamięć robiąc poświęconą im stronę internetową czy wystawę... – opowiada o. Tadeusz. 

Wreszcie nadszedł grudzień 2015 roku…  Beatyfikacja Ojców Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego. To były dziwne uczucia, nietypowe przeżycia, gdy moi dwaj koledzy zostają wyniesieni na ołtarze – wyznaje o. Pobiedziński. „Dla niektórych sytuacji trudno znaleźć odpowiednie słowa… W tym czasie nie myślałem w ogóle o wyjeździe na misje, natomiast o zrobieniu „czegoś” w imię przyjaźni z nimi, owszem, tak…

Ważny telefon

Na początku lutego 2017 roku zadzwonił do mnie mój współbrat i przyjaciel, który pracował na misji w Paragwaju. Bez długich wstępów rzucił mi propozycję: “nie przyjechałbyś do Paragwaju? Potrzebujemy tu misjonarzy”. Odpowiedziałem, że muszę się zastanowić, ale szczerze mówiąc, to już w trakcie tej krótkiej rozmowy wiedziałem, że moja odpowiedź będzie twierdząca. 

Ten niepozorny telefon nie miał niby nic wspólnego z Męczennikami z Pariacoto. Niby nie miał! Ale dla mnie był wyraźnym zaproszeniem od Nich. Zaproszeniem na kontynent, na którym oddali życie. Później sprawy potoczyły się szybko. Po trzech miesiącach wyjechałem do Paragwaju. Po miesiącach, które tu spędziłem mogę szczerze powiedzieć, że czuję się potrzebny i szczęśliwy. Czuję, że jestem we właściwym miejscu. 

Powolne wzrastanie

W napisanych powyżej akapitach nie padają słowa „Bóg”, „Kościół” czy „powołanie”. Jednak oczywiście Bóg to moje dziwne powołanie dla Kościoła misyjnego kształtował. Powolutku i po cichutku, poprzez wspomniane wydarzenia, kształtował we mnie więź z misjami i z Ameryką Południową,  a w odpowiednim momencie przysłał mocny impuls do podjęcia ostatecznej decyzji.

Piszę o moim “nietypowym” powołaniu, bo podjąłem się wyjazdu na misje w wieku, gdy wielu misjonarzy z misji powraca. Jestem raczej realistą i wyjeżdżając nie miałem w sobie pragnienia dokonywania niezwykłych rzeczy – na to już chyba za późno. Chcę po prostu służyć jako kapłan w kraju, w którym kapłanów jest mało– wyjaśnia misjonarz z Paragwaju.

powołanie misyjne o. Tadeusza

Cóż powiedzieć?

Kiedyś jeden z naszych współbraci, zapytany przez dziennikarza w trakcie audycji radiowej, co to jest powołanie, odpowiedział: „Powołanie… (długa cisza)… cóż powiedzieć…?”. Tymi samymi słowami podsumuję tajemnicę kształtowania się mojego powołania misyjnego: „Powołanie… cóż powiedzieć?”

o. Tadeusz Pobiedziński/ak

Zapraszamy także na misyjny blog o. Tadeusza