Peru Wywiady

Kargaligera – Opowiadają o Męczennikach muzyką.

Kargaligera

W styczniu 2016 w Polsce gościł peruwiański zespół Kargaligera z Limy. Muzycy koncertowali m.in. w Bielsku-Białej, w Łękawicy oraz we franciszkańskich parafiach, uczestnicząc w miesiącu dziękczynienia za beatyfikację Męczenników z Pariacoto.

Na kilka dni przed wyjazdem z Ojczyzny nowych błogosławionych, opowiedzieli nam o swoich wrażeniach, wspomnieniach i planach.

Skąd wziął się pomysł założenia zespołu „Kargaligera”? Jakie były początki Waszej grupy?

Jaime: Nasza czwórka bierze udział w życiu franciszkańskiej parafii Nuestra Señora de la Piedad w dzielnicy San Luis, w Limie. Znaliśmy się między sobą już wcześniej i wiedzieliśmy, co kto potrafi i jak śpiewa. W pewnym momencie w naszej parafii pojawiła się potrzeba organizacji wydarzeń kulturalnych i wówczas stworzyliśmy mały zespół muzyczny. Szybko zaczęliśmy działać i koncertować przy parafii. Zajęliśmy się również organizacją małych koncertów i wydarzeń kulturalnych, zapraszając innych muzyków i osoby do recytacji lub przedstawień teatralnych. Nasz zespół nazywał się wtedy Almacomun („Wspólna dusza” – przyp. red). Z czasem wiele osób prosiło nas o oprawę muzyczną mszy, które zamawiali w parafii, na przykład w intencji swoich bliskich. Otrzymywaliśmy za to ofiary, służące nam później do wynagradzania zapraszanych do parafii muzyków i twórców. Tak działaliśmy w latach 1997-98.

Anita: Ja nie śpiewałam w tej grupie od początku. Moja współpraca z zespołem rozpoczęła się w roku 1998, kiedy wraz z koleżanką zostałyśmy zaproszone do chóru, występującego we franciszkańskiej parafii na akademii z okazji Dnia Matki. Po tym występie zapytano mnie, czy nie chciałabym śpiewać w zespole.

Jaime: Na akademii śpiewało wówczas kilka chórów. Razem z moim przyjacielem Franciszkiem stanęliśmy przy jednym z nich i zaczęliśmy śpiewać, nasłuchując, kto z grupy ma najlepszy głos. W pewnym momencie stanęliśmy przy Anicie – jeden po lewej, drugi po prawej stronie – i zaczęliśmy śpiewać, każdy w innym głosie,  żeby sprawdzić, czy Anita się nie zgubi. Ona jednak utrzymała się w swoim głosie i w melodii, dlatego też zaprosiliśmy ją do naszej grupy.

Później mieliśmy krótką przerwę, aż do roku 2000, kiedy ponownie zwołał nas o. Marek Wawrzyszko, który miał pomysł, aby wykonać musical o św. Franciszku z Asyżu, istniejący już w języku włoskim pt. „Forza venita gente” („Chodźcie tutaj wszyscy”) Zdobyliśmy ścieżki dźwiękowe i śpiewaliśmy do nich podczas występów organizowanych przez parafię, a później zdecydowaliśmy się nagrać płytę ze wspomnianym musicalem. Jeden z naszych przyjaciół, Franciszek, przetłumaczył teksty z włoskiego na hiszpański, a Enrique Mesias dostosował przetłumaczony tekst do muzyki. Nagranie umieściliśmy także na naszym kanale na YouTube. Przy pracy nad  płytą z musicalem zdecydowaliśmy się stworzyć zespół „Kargaligera” (carga ligera oznacza „ciężar lekki”, słowo pisane łącznie, przez „k” stanowi oryginalną nazwę identyfikującą zespół – przyp. red). Od tego momentu używamy oficjalnie tej nazwy.

W roku 2000 nasza grupa liczyła sześć osób. Skoncentrowaliśmy się na  muzyce chrześcijańskiej,  śpiewaliśmy utwory skomponowane przez Enrique i przeze mnie. Nagraliśmy wtedy naszą drugą płytę pt. „Si Tu estas” („Jeśli jesteś” przyp. red.), na której znalazły się także piosenki o. Felixa, znajomego księdza, zapraszającego nas kilkakrotnie do wykonywania jego utworów. Ten etap działania naszego zespołu trwał do roku 2005. Później rozproszyliśmy się, odchodząc do swoich zawodowych zajęć…

Enrique: …aż do roku 2011, kiedy zbliżała się 20. rocznica śmierci Męczenników z Pariacoto. Wówczas o. Jacek Lisowski zwołał nas ponownie, aby stworzyć nowy musical poświęcony życiu i śmierci o. Michała Tomaszka i o. Zbigniewa Strzałkowskiego. Teksty do skomponowanej przeze mnie muzyki, ułożył jeden z naszych przyjaciół, również z franciszkańskiej parafii. Musical składał się z jedenastu utworów, wśród których znalazł się także tytułowy „Testigos de la esperanza”(„Świadkowie nadziei” – przyp.red.), na podstawie którego powstał później hymn beatyfikacyjny.

Jaime: Nagraliśmy piosenki składające się na musical, ale nigdy nie zostały one wystawione w formie spektaklu. Niestety młodzież z parafii, która mogłaby zaangażować się w przedstawienie, była wówczas zajęta innymi działaniami. Przy okazji beatyfikacji Męczenników z Pariacoto, o. Jacek zlecił mi doprowadzenie musicalu do końca, aby na 25 – lecie męczeństwa sztuka została wystawiona. Będziemy się tym zajmować po powrocie do Limy.

W Polsce jesteście najbardziej znani z hymnu skomponowanego na beatyfikację męczenników z Pariacoto.  Jak wspominacie tworzenie tego utworu?

Enrique: Płyta, którą nagraliśmy w 2011 kończyła się tytułowym utworem „Testigos de la esperanza” . Na początku roku 2015, kiedy została ogłoszona decyzja o beatyfikacji męczenników z diecezji Chimbote, o. Prowincjał Jarosław Zachariasz przebywał właśnie w Peru. Wtedy to on zwołał ponownie naszą grupę i poprosił o wprowadzenie zmian do końcowego utworu wspomnianej płyty, tak aby mogła stać się hymnem beatyfikacyjnym. Mieliśmy zmienić jej tekst, by każdy z trzech męczenników miał własną zwrotkę opowiadającą o jego życiu i charakteryzującą jego postać. Dwie ostatnie zwrotki zostały zachowane. Musiałem również trochę zmodyfikować muzykę tak, aby była bardziej uroczysta. Oryginalna piosenka miała bardzo  prostą aranżację i dość skoczny charakter. Po tych modyfikacjach nagraliśmy utwór w profesjonalnym studiu. Tamtejsi muzycy pomagali nam także we wprowadzeniu dodatkowych instrumentów. Hymn beatyfikacyjny umieszczony na naszym kanale YouTube ma już ponad 9 000 odsłon. Uważamy, że to sukces.

Jesteście zaangażowani w sprawę beatyfikacji nie tylko przez hymn, ale również przez wspomnianą  płytę z musicalem “Testigos de la Esperanza”, opowiadającą o błogosławionych Michale i Zbigniewie . Co z życia błogosławionych męczenników wywarło na was szczególne wrażenie

Jaime: Nie znałem ich osobiście, ale niedługo po męczeństwie franciszkanów o. Szymon Chapiński zwołał nas wszystkich do salki w podziemiach, żeby opowiedzieć nam o tym, co się wydarzyło. W ciągu mojego życia, z biegiem czasu dowiadywałem się coraz więcej o życiu męczenników z Pariacoto. Bardzo wiele opowiedział mi o. Jarek Wysoczański, a jeszcze więcej dowiedziałem się w ciągu ostatniego roku. W ramach przygotowań do beatyfikacji o. Jacek Lisowski zlecił mi zorganizowanie w Pariacoto chóru, odpowiedzialnego za oprawę muzyczną podczas uroczystości dziękczynnych 6 grudnia 2015 r.

W ramach tego zadania, przez prawie dwa miesiące jeździłem do Pariacoto, żeby uczyć tam śpiewu.  Spotkałem  ludzi, którzy jako dzieci wychowywali się wśród męczenników, a teraz są świadkami ich życia. Opowiadają o ich bliskości i oddaniu dla innych. Słuchając tych świadectw czułem, że męczennicy zrobili na nich wielkie wrażenie. Zobaczyłem też, że nawet po tylu latach niektórzy mieszkańcy Pariacoto mają poczucie winy z powodu śmierci franciszkanów. Wyrzucają sobie, że nie uniemożliwili terrorystom zamachu na nich.

Enrique: Już w swojej młodości słyszałem opowiadanie o Męczennikach, ale wielkość tego wydarzenia zrozumiałem dopiero teraz, rozważając je jako dorosły. Zacząłem patrzeć na ich męczeństwo w wymiarze danego świadectwa. W roku 2011, kiedy przygotowywaliśmy teatr muzyczny o męczennikach, musiałem przeczytać wiele materiałów na ich temat. Już wtedy o. Michał i o. Zbigniew zrobili na mnie duże wrażenie, ale jeszcze głębiej zrozumiałem znaczenie ich męczeństwa w czasie bezpośrednich przygotowań do beatyfikacji. Było to możliwe dzięki temu, że byłem w miejscach, w których oni przebywali i rozmawiałem z ludźmi, którzy ich znali. Wysłuchałem opowiadań ich współbraci – o. Marka Dubanika czy o. Miguela Angela Lopeza, czuwającego nad początkami ich misji w Pariacoto. Te opowiadania zrobiły na mnie wielkie wrażenie i dały nowy sens mojej pracy tworzenia tekstów o męczennikach. Już po napisaniu hymnu myślałem sobie, że moglibyśmy napisać o nich wiele więcej. Materiału z pewnością wystarczyłoby na jeszcze jedną płytę.

Anita: Usłyszałam o braciach z Pariacoto długo po ich męczeństwie. Dowiadywałam się o nich  z różnych źródeł, czytałam artykuły w Internecie, ale oddanie i wielką pracę jaką misjonarze wykonali w Pariacoto, zrozumiałam podczas przygotowań do beatyfikacji. Jednak dopiero będąc w Polsce, podczas tej trasy koncertowej, mogłam bardzo emocjonalnie doświadczyć znaczenia ich męczeństwa. Wszędzie tam, gdzie występowaliśmy, ludzie przyjmowali nas w sposób, na który zupełnie sobie nie zasłużyliśmy. Wielkim przeżyciem było dla mnie spotkanie z siostrami błogosławionego Michała Tomaszka. Cieszę się, że mogłam je poznać, doświadczyć ich spokoju, przebaczenia, które przecież jest darem. Nie przychodzi bowiem łatwo wybaczyć, gdy traci się kogoś kochanego. To było dla mnie bardzo ważną nauką.

Przyznam, że trudno było mi zdecydować się na wyjazd do Polski, ponieważ mam dwie małe córki i jeszcze nigdy nie wyjeżdżałam bez nich na tak długi czas. Jednak tutaj po każdym koncercie otrzymywaliśmy od ludzi tyle serdeczności, że było to dla mnie rekompensatą za trud rozłąki z dziećmi.

Alia:  Kiedy misjonarze przybyli do Peru, miałam dopiero osiem lat, więc poznałam ich już po męczeństwie, słuchając świadectw innych osób. Chodziłam do jednej z kaplic, należącej do franciszkańskiej parafii w Limie, gdzie posługują franciszkańscy misjonarze. Tam dopiero dowiedziałam się o ich męczeństwie.

Jak wierni w Peru odbierają nowych błogosławionych Kościoła Powszechnego?

Enrique : W dzień beatyfikacji na stadionie w Chimbote było ponad 20 000 osób. Większość z nich to mieszkańcy diecezji Chimbote, ale na uroczystość przybyli także pielgrzymi z innych części Peru,  z Limy, a także z Polski, Włoch i innych krajów. Beatyfikacja była również transmitowana przez telewizję państwową. Wierzę, że chociaż wielu ludzi w Peru jeszcze nie zna Męczenników z diecezji Chimbote,  to jednak ziarno zostało już zasiane w tych 20 000 ludzi obecnych na stadionie i we wszystkich, którzy dowiedzieli się o nowych błogosławionych. Tak, jak wspomniałem w tej kwestii mamy jeszcze wiele do zrobienia i to jest nasze zadanie na przyszłość – starać się, aby wieść o męczennikach z Pariacoto dotarła do wszystkich mieszkańców Peru.

Jaime:  Trzeba przyznać, że franciszkanie już wykonali bardzo wielką pracę, ale rzeczywiście w całym kościele w Peru jest jeszcze wiele do zrobienia. Uroczystość dotknęła szczególnie Chimbote, Pariacoto i Limy, zwłaszcza parafii franciszkańskiej. W pozostałych miejscach wyglądało to inaczej… Sami odwiedzaliśmy wielu proboszczów i proponowaliśmy im, że możemy opowiedzieć wiernym więcej o męczennikach, ale niestety często słyszeliśmy odpowiedź: „już umieściliśmy informację o beatyfikacji w naszych ogłoszeniach parafialnych. Nie trzeba mówić nic więcej.”  Ale przecież usłyszeć zapowiedź w ogłoszeniach, to nie to samo, co posłuchać świadectwa kogoś, kto przyszedł opowiedzieć o życiu i męczeństwie tych, którzy mają stać się błogosławionymi!

W samej kurii biskupiej w Limie również nie było wielkiego zainteresowania tym tematem, a przecież to pierwsi męczennicy Peru! Oni są symbolem historii Peru związanej z czasem terroryzmu ze strony Sendero Luminoso oraz przemocy wojsk rządowych. Poza tym ich historia jest potwierdzeniem chrześcijańskiego przesłania, mówiącego o tym, że życie się nie kończy, nie umiera, ale triumfuje. To bardzo ważne.

Enrique:  Mam taką refleksję – myślę że pozostali zgodzą się ze mną – że ta beatyfikacja Męczenników z Peru możliwa była dzięki wielkiemu zaangażowaniu bpa Luisa Bambarena. Tak naprawdę w czasach terroryzmu zostało zamordowanych wiele osób duchownych. Prawdopodobnie niektórzy z nich też zasługują na beatyfikację, ale ich procesy nie zostały rozpoczęte. Nikt jeszcze się tym nie zajął.

Jaime: Wydaje mi się, że mogło to być związane z niechęcią do mówienia o czasach terroryzmu. Wiele osób ma przekonanie, że o tym, co złe nie należy mówić, nie należy wspominać. A przecież jest to część naszej historii, z której czegoś powinniśmy się nauczyć, żeby nie powtarzać błędów. W czasie terroryzmu można też mówić o innych przykładach oddania, męczeństwa, świadectwa kapłanów, którym mówiono : „zabiją cię, wyjedź”, ale zostają ze swoim ludem, jak dobrzy pasterze. To jest prawdziwe znaczenie bycia pasterzem.

Od kilku tygodni koncertujecie w Polsce. Z jakim odbiorem polskiej widowni spotykacie się w tych miejscach?

Alia: Wczoraj mieliśmy koncert w Radomsku, gdzie mimo bardzo zimnego kościoła, przyjęcie ze strony ludzi było bardzo gorące. Dawno nie widzieliśmy takiego entuzjazmu. Gdy śpiewaliśmy, ludzie kołysali się w rytm muzyki tak, jak w Ameryce Południowej. Na koncertach czuliśmy, że wszyscy są nam bardzo życzliwi i podobają się im nasze piosenki. Po występach ich uczestnicy podchodzili do nas, by wyrazić swoją wdzięczności i serdeczność i zrobić sobie z nami wspólne zdjęcia.

Anita: Wśród Polaków, którzy nas słuchali, czułam się bardzo dobrze. Przynosili też swoje zdjęcia z wycieczek do Peru, do Machu Picchu. Na te wszystkie wyrazy sympatii mogliśmy tylko odpowiedzieć naszą muzyką.

Jaime:  Naprawdę czujemy, że wizyta w Polsce była dla nas wielkim błogosławieństwem. Nasi słuchacze przychodzili, aby zobaczyć zespół z Peru. Wiedzieli o nas tylko tyle, ile mogli wyczytać z informacji na plakacie. Słuchacze zwrócili uwagę na instrumenty andyjskie, które były dla nich nowością, z zaciekawieniem słuchali nie tylko naszych piosenek, ale również opowieści. Przed każdym utworem Enrique robił wprowadzenie wyjaśniające kontekst piosenki.  Mówił o błogosławionych Męczennikach,  wyjaśniał, co znaczy wierzyć, być wiernym, służyć. Towarzyszący nam o. Ryszard Jarmuż tłumaczył te komentarze na język polski.

Po jednym z koncertów pewna pani opowiedziała o swoim mężu, który dwa lata temu chorował na raka. Martwił się przy tym, że nigdy nie miał „swojego” świętego, który mógłby go chronić. Kiedy dowiedział się o franciszkańskich męczennikach przyjął ich jako swoich opiekunów.  Upodobał sobie zwłaszcza bł. Zbigniewa, o którym ludzie mówią, że był ich  „doktorkiem”.  Pewnym znakiem dla tej kobiety był fakt, że jej mąż zmarł w ubiegłym roku 9 sierpnia – w rocznicę męczeństwa franciszkanów z Pariacoto. Odszedł ze spokojem na twarzy, mając przy sobie obrazek z ich wizerunkami.

Gdy w spotkaniach z naszymi słuchaczami, ze względu na barierę językową brakowało nam słów, wiele mówiły nam uprzejme gesty i uśmiechy.

Które z odwiedzonych w Polsce miejsc było dla Was szczególnie ważne, zapadło Wam w pamięć?

Alia: Chyba najbardziej utkwiło mi w pamięci spotkanie z rodziną o. Michała i uroczystości nadania jego imienia szkole w Łękawicy.

Anita: Ważne było także spotkanie z Markiem Tomaszkiem, bratem bliźniakiem bł. Michała, który dla nas zagrał na saksofonie.

Jaime: Bardzo odświętny nastrój spotkania w szkole pozwolił mi zrozumieć nie tylko powagę owoców beatyfikacji Męczenników z Pariacoto, ale także naszych działań. Szkoła ma nowe imię, a my możemy w tym uczestniczyć! To było niesamowite.

Jeśli chodzi o inne wydarzenia, które zapadły mi w pamięć, to bardziej wspominam spotkane osoby niż odwiedzone miejsca. Ważne były spotkania z rodziną o. Michała, a także z kuzynką o. Jarosława Wysoczańskiego, która mieszka we Wrocławiu. Zaprosiła nas do siebie, przygotowała nam dobre jedzenie… O. Jarosław i o. Szymon byli bardzo ważnymi osobami w procesie mojej formacji chrześcijańskiej. Bez ich pomocy pewnie nie byłbym tak zaangażowany w życie chrześcijańskie.

Enrique: Ważne były dla mnie również odwiedziny i pobyt w różnych klasztorach franciszkańskich. Cieszę się, że mogłem siedzieć z braćmi przy jednym stole, słuchać opowiadań o ich pracy i życiu, widzieć kościoły, w których posługują. Każde z tych miejsc to odrębna historia, którą mogliśmy poznać. To również było dla nas bardzo cenne doświadczenie. Po długich, męczących podróżach, zmarznięci, docieraliśmy do miejsc, gdzie czekali na nas gościnni ludzie z gorącym posiłkiem. To było dla mnie szczególne doświadczenie.

Jakie plany jako zespół macie po powrocie do Limy?

Enrique: Myślimy o zorganizowaniu koncertu, który zebrałby wszystkie nasze przeżycia z podróży do Polski. Nie wiem jeszcze, czy odbędzie się on w Limie, w Chimbote, czy może w Pariacoto. Chcemy jednak opowiedzieć naszym rodakom o tym, co przeżyliśmy w Polsce. Przekazać im, co  Polacy mówią o Peru, jak odbierani są Męczennicy i ich historia. Myślę, że warto im to uświadomić, chociażby po to, aby sprowokować pewną refleksję na temat wagi minionej beatyfikacji. Najbliższą okazją do organizacji takiego wydarzenia będzie 9 sierpnia, kiedy przeżywać będziemy 25 rocznicę męczeństwa błogosławionych Michała i Zbigniewa. Czeka nas również realizacja wspomnianego  teatru muzycznego. Mamy więc zapewnioną pracę na cały rok.

Czy chcielibyście zostawić jakieś przesłanie ludziom, których spotkaliście w Polsce? Może nawet całemu Kościołowi Polskiemu lub parafiom franciszkańskim?

Enrique: Podczas naszej podróży przywieźliśmy do Polski radość ludu peruwiańskiego, mającego również swoją trudną historię cierpienia i biedy. Bardzo ważna część tej historii związana jest z Męczennikami z Pariacoto. Ich praca, życie i męczeństwo jest dla nas wzorem, przykładem danym od Pana Boga po to, abyśmy starali się ich naśladować. Mówiliśmy już o tym w miejscach, które odwiedzaliśmy w Polsce i widzieliśmy, że ludzie przyjmowali z przejęciem nasze słowa. Chcielibyśmy, aby ta wieść się rozprzestrzeniała, aby Polacy nie wątpili w to, że praca i ofiara błogosławionych Zbigniewa i Michała przynosi w Peru owoce. Ich męczeństwo nie było daremne. Będziemy wspominać ich dzieło i naśladować ich oddanie w naszym kraju. Chcemy także, aby widziano nas jako grupę ludzi, którzy w swoim życiu przyjęli misję mówienia innym o Męczennikach z Pariacoto i by zapamiętano nas jako naśladowców drogi, którą oni wyznaczyli.

Rozmawiała Agnieszka Kozłowska,
tłumaczył o. Zbigniew Świerczek