Boliwia Wywiady

Boliwia. Rosnąca kustodia

rosnąca kustodia

O rozwoju, działaniu i planach na przyszłość boliwijskiej kustodii franciszkanów, a także o swoich wrażeniach z pobytu w Polsce opowiada pierwszy boliwijski Kustosz – o. Ronald Armijo Zelada.

 

Słyszałam, że podczas Ojca wizyty w Polsce odbyło się ciekawe wydarzenie – spotkanie pierwszego boliwijskiego kustosza z pierwszym misjonarzem, franciszkaninem konwentualnym, który wyjechał do Boliwii. Jak przebiegała ta rozmowa i jakie ma Ojciec wrażenia po takim spotkaniu?

Ucieszyło mnie, że spotkałem człowieka, o którym dotąd słyszałem tylko z opowieści. Nigdy wcześniej nie miałem okazji się z nim spotkać, ponieważ o. Jan Koszewski był w Boliwii w krótko. Zobaczyłem starszego człowieka, który świetnie jeszcze mówi po hiszpańsku. Myślę, że i on bardzo ucieszył się z tej wizyty, powspominał dawnych współbraci i innych ludzi świeckich, związanych z naszymi parafiami w latach 70 – tych. Widziałem, że bardzo dobrze mówi o Boliwii, ma wobec tego kraju wiele czułości. Dużo wspominał, zwłaszcza to miejsce, które było pierwszą jego parafią – Montero.

Czy tamtejsi ludzie tak samo go pamiętają i mają takie pozytywne wspomnienia?

Wspominają go raczej nasi zakonnicy, parafianie już nie, bo minęło wiele lat. Ludzie się zmienili, często nie mieszkają już w naszej parafii, albo poumierali. Wyjątkiem jest pan Wiktor związany z parafią w Quintanilii od jej powstania i przybycia misjonarzy z Polski. On pamięta wszystkich ojców, którzy pracowali w tym miejscu.

Porozmawiajmy o tym, co jest teraz – co nowego słychać w misji boliwijskiej?

Kustodia wciąż się rozrasta i ma wielki wkład w tworzenie Kościoła lokalnego. Mamy kilka parafii, za które jesteśmy odpowiedzialni. Zarówno biskupi jak i ludzie świeccy bardzo cenią pracę franciszkanów. Obecnie w Boliwii mamy sześć domów. Cztery z nich zajmują się parafiami a dwa to domy formacyjne. Parafie, które prowadzimy bywają bardzo duże i na ich terenie, oprócz kościoła głównego, znajduje się wiele kaplic dojazdowych. Najwięcej pracy jest oczywiście w niedziele, kiedy sprawuje się wiele mszy świętych, odprawianych właśnie w tych – nieraz odległych – kaplicach. Piękna sytuację obserwujemy na przykład w Montero, w najstarszym miejscu, w którym zaczęli pracować franciszkanie. Tam bardzo prężnie działa duszpasterstwo i główny kościół parafialny, znajdujący się w centrum miasta, okazał się już o wiele za mały dla rosnących potrzeb duszpasterskich.

Montero staje się coraz poważniejszym miastem, ma już ponad dwieście tysięcy mieszkańców, co w Boliwii oznacza wielkie miasto. To miejsce, w którym osiedlają się ludzie z różnych miejsc, przyjeżdżają najczęściej w poszukiwaniu pracy. Franciszkanie w tej parafii musieli więc podjąć wyzwanie, żeby rozbudować i powiększyć kościół, aby mógł pomieścić więcej ludzi. Budowa nowego kościoła już w 85 % jest już ukończona. Piękne jest to, że to sami ludzie z miasta budują tę świątynię dając swoje pieniądze, albo ofiarowując swoje materiały. To bardzo duża świątynia.

navigate_before
navigate_next
Proszę jeszcze opowiedzieć o pracy franciszkanów w innych boliwijskich parafiach.

W Sucre działa centrum pomocy przeznaczone dla biednych, zwłaszcza dla dzieci z ulicy. Tam otrzymują one obiad pięć razy w tygodniu. Dziećmi zajmują się tam wychowawcy, pomagają im także w innych aspektach – np. w nauce. Ponieważ są to dzieci biedne, potrzebna jest też pomoc medyczna, dlatego w tym centrum charytatywnym, nazywanym „Casa San Antonio” – dom św. Antoniego, udziela się im także pomocy medycznej.

Franciszkanie w Sucre zajmują się także zabytkowym kościołem św. Franciszka z czasów kolonialnych. Główne prace remontowe, które trwały przez jakiś czas już się wprawdzie zakończyły, ale codzienność przynosi nowe wyzwania.

W Cochabamba-Quintanilla, w miejscu będącym siedzibą kustodii i kustosza, jest także kościół parafialny, który obsługuje nowy proboszcz o. Johny, Boliwijczyk. W tej chwili działa tam grupa parafialnego Caritasu. Parafianie, którzy mogą, pomagają tym biedniejszym, zwłaszcza ludziom z wiosek położonych na szczytach gór, na obrzeżach naszej parafii. W te miejsca raz w miesiącu dociera ksiądz, by odprawić mszę świętą. Widać, jak bardzo ludzie czekają tam na obecność kapłana. Przy tej okazji również grupa Caritasu pomaga tamtejszym mieszkańcom materialnie. Pani Angelica, która jest wdową, bardzo chętnie poświęca się tej pracy charytatywnej i duszpasterskiej – przygotowuje dzieci i młodzież do pierwszej komunii, niedawno została katechetką.

W Santa Cruz nowym proboszczem został o. Juan Carlos, również Boliwijczyk. Pracuje tam dalej poprzedni proboszcz o. Marek Krupa, który ostatnio długo i ciężko chorował. W Santa Cruz charakterystyczna jest duża ilość młodzieży związanej z parafią. Szczególnie widoczne są grupy franciszkańskie: począwszy od dzieci franciszkańskich, przez młodzież franciszkańską aż do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego, z tym że ten trzeci zakon to nie są ludzie „trzeciego wieku”, to raczej dawna młodzież franciszkańska, a dzisiaj dorośli ludzie, po trzydziestce. Bardzo dobrze się tam pracuje. Duszpasterz nie musi szukać młodzieży, bo ona sama przychodzi, chce działać i napełnia kościół. Inaczej jest w Andach. Tam trzeba szukać młodzieży, wychodzić do nich, proponować. Na nizinach młodzież przychodzi sama. Ta różnica wynika z tego, że są to różne grupy etniczne i kulturowe.

Wspomniał wcześniej ojciec, ze ta kustodia się rozrasta. Chciałam zapytać o to, czy sytuacja zmierza już ku temu, żeby misjonarze wrócili z Boliwii i aby ta kustodia zupełnie się usamodzielniła?

Myślę, że kiedyś będzie mogło do tego dojść, ale na razie jeszcze nie.

Czy da się przewidzieć, ile lat jeszcze potrzeba i od czego to zależy? Czy chodzi o to, że jest mało powołań?

Niestety nie możemy być niczego pewni, bo nawet jak są powołania, to kandydaci przychodzą, ale potem nagle odchodzą. Dzięki Bogu, przez cztery lata pracowałem jako mistrz nowicjatu i wtedy akurat na formacji były liczne grupy braci. Ten nowicjat był domem dla kandydatów z wielu krajów. Najpierw znajdował się w klasztorze w Argentynie, później w Paragwaju. Zdarzył się taki moment, kiedy miałem 16 nowicjuszy z 6 krajów: z Chile, Argentyny, Urugwaju, Peru, Paragwaju i Boliwii. Sześciu z nich było Boliwijczykami.

Czy bracia Boliwijczycy po zakończonej formacji wracają do pracy w boliwijskiej kustodii czy – skoro formacja jest wspólna – zostają wysyłani w miejsca, gdzie istnieją większe potrzeby personalne?

Franciszkanin składa śluby nie dla tego jednego miejsca i to zakłada jego dyspozycyjność do pracy w różnych miejscach. Najpierw musi jednak okrzepnąć w poczuciu własnej tożsamości, a więc poznać to swoje miejsce, swoją kulturę i dopiero wtedy jest gotowy, żeby wyruszyć do innych.

Było już pytanie o przeszłość, o teraźniejszość to teraz chciałabym zapytać o przyszłość. Jakie wyzwania i cele stoją przed kustodią boliwijską?

Przyjmując wybór na kustosza zdawałem sobie sprawę z tego, że oznacza to przyjęcie wielu wyzwań, które nadejdą. Wiedziałem, że nie będzie łatwo kierować zakonnikami starszymi ode mnie. Czuję, że takim wyzwaniem jest umacnianie więzi wspólnotowych między nami, bo tu pojawia się jakaś trudność, której nawet za bardzo nie potrafię nazwać. Jest to pewnie taki ogólny problem dzisiejszych czasów, nie tylko w Boliwii, ale na całym świecie, gdzie bardzo mocna rozwija się trend indywidualizmu. A życie franciszkańskie to życie we wspólnocie, więc jest to pewnego rodzaju pójście pod prąd dzisiejszych czasów. Widzę więc takie wyzwanie, aby zachować i umacniać franciszkańskie życie wspólnotowe.

Ciągle najważniejszym naszym celem jest pogłębianie formacji braci, nie tylko tych młodych, ale także tych starszych. Kolejnym wyzwaniem jest też troska o to, abyśmy służyli ludziom w naszych parafiach tak, jak należy. A trzeci cel to wybudowanie siedziby kustodii, ponieważ ciągle nie mamy takiego właściwego domu. To oznacza spore koszty, których nie jesteśmy w stanie ponieść, ale zbudowanie takiego miejsca jest również ważne dla ukorzenienia zakonu w tej części świata.

Innym widocznym wyzwaniem jest rosnący kryzys powołań, zauważalny na całym świecie, coraz wyraźniej również w Ameryce Południowej. Widzimy, ze trzeba jeszcze większego wysiłku w odkrywaniu swojego powołania, w towarzyszeniu w odkrywaniu go przez młodych ludzi. W dodatku trzeba działać w rzeczywistości, która się ciągle zmienia. To dodatkowa trudność.

W jaki sposób się zmienia?

Mam na myśli problem, który widać już od 15 – 20 lat. To na przykład rozbicie rodzin spowodowane tym, że rodzice wyjeżdżają do pracy, tym, że dziećmi zajmują się dziadkowie lub inni krewni. Często rodziny i małżeństwa przy takich nieobecnościach współmałżonków rozpadają się. Widać też, że Boliwia staje się coraz bardziej niebezpieczna także pod względem przestępczości, liczby osób, które się narkotyzują. Te problemy dotykają zwłaszcza młodzieży, która – choćby dlatego – potrzebuje więcej wsparcia, wyznaczania im dobrych kierunków działań. Mogliby otrzymać je w rodzinie, powinni je tam otrzymać, ale jeżeli rodzina przeżywa kryzys staje się to niemożliwe. Te dwa poważne problemy tutaj się krzyżują i powiększa się przez to nieszczęście…

Jak widać w Boliwii przeżywa się problemy podobne, jak na całym świecie…

To jest globalizacja w tym złym tego słowa znaczeniu…

Czy to pierwsza Ojca wizyta w Polsce?

Nie. Druga. Pierwszy raz byłem tu dziesięć lat temu, ponieważ odbywało się tu duże spotkanie międzynarodowe wychowawców naszego zakonu.

Jakie ma Ojciec wrażenia w związku z tym pobytem?

O Polsce trochę wiedziałem z opowiadań misjonarzy, którzy mówili nam jeszcze o niej jako o kraju socjalistycznym – szarym, biednym i smutnym. Po dziesięciu latach widzę, że ten kraj rozkwita, staje się coraz bardziej kolorowy. Bardzo wielkie wrażenie zrobił na mnie Kraków z tymi wszystkimi historycznymi miejscami. Jestem również zdumiony, że katolicyzm jest tu tak mocno przeżywany przez ludzi. Odwiedziłem tu również kilka zabytkowych kościołów, m. in. św. Katarzyny, Bożego Ciała i Bazylikę św. Franciszka. Były wspaniałe.

Cieszymy się z tego, że czuje się Ojciec tu dobrze i życzymy błogosławionego czasu. Dziękuję za pierwszy wywiad z pierwszym boliwijskim kustoszem.

Rozmawiała Agnieszka Kozłowska